Joey wpatrywał się w sufit leżąc na pryczy w swojej więziennej celi. Trzy lata siedział już w tym miejscu. Paradoksalnie, to nie nieograniczona swoboda jest najbardziej dołująca, a nadmiar wolnego czasu i brak sensownych zajęć. Człowiek zaczyna w pewnym momencie wariować, a dni lecą coraz wolniej i wolniej. Campbell wiedział, że nie spędzi tu dużo czasu, mimo wydanego wyroku, ponieważ od początku w głowie układał sobie plany ucieczki z zakładu. Teraz, kiedy do ucieczki obmyślanej przez trzy lata zostało jedynie parę minut, przypomniał sobie dzień, w którym wszystko się zaczęło. Wydarzenie, które było początkiem pościgu za niekontrolowaną żądzą zemsty.
Blondyn wychowywał się bez rodziców - był sierotą, która w wieku szesnastu lat uciekła z domu opieki i zaszyła się w lesie aby nikt go nie znalazł. Miejsce, w którym się ukrył miało jeden mankament - mieszkała w nim dwójka ludzi, choć kiedy zjawił się tam, miejsce wydawało się puste. W starym, opuszczonym młynie przebywali prawie że rówieśnicy Joey’a. Maeve i Casper, którzy zgodzili się aby został z nimi. Relacja pomiędzy trójką odludków umocniła się, stworzyli rodzinę, na dobre i na złe. Campbell był wtedy inna osobą, a przez jedna sytuację jego negatywne i aspołeczne cechy się jeszcze umocniły, w końcu stracił jedyną rodzinę jaką miał.
***
Ubrany w krótkie, czarne i materiałowe spodenki i trampki tak zniszczone, że przy każdym kroku odklejała się podeszwa oraz żółtą, spraną już koszulę, której większość guzików zwiedzała ściółkę leśną, Joey siedział z Maeve i Casprem w opuszczonym młynie, w jednym z pomieszczeń. Leżąca na obskurnym materacu blondynka wpatrywała się w naszyjnik, trzymając go nad swoją głową.
- Burżuary mogą mnie cmoknąć w tym momencie, to chyba był nasz najlepszy skok, co chłopaki? - rzuciła, uśmiechając się przy tym.
- Oj tak, ale następny skok będzie jeszcze większy. Skołujemy jakąś łódkę i popłyniemy na inną wyspę. Może na Pinkan, tam jest ciekawie, już kiedyś tam byłem. Albo nie! Południowe Mandarin, chciałbym tam popłynąć… może na wakacje? - Casper wyliczał kolejne wyspy, jednak jego słów nikt już nie słuchał, zbyt błogi w przemyśleniach na temat ostatniej udanej kradzieży.
- Jak myślisz Maeve, jak szybko zobaczą, że coś im się pogubiło? - rzucił Joey, totalnie już zagłuszając bredzenie czarnoskórego.
- Pewnie za parę tygodni, żyją w takim luksusie i tylko bredzą, że trzeba coś zmienić na Pummelo, ale nie są skorzy dać środki na zmiany.
- Jak się coś zmieni, to tylko na gorsze. - przerwał sobie rozmarzanie starszy. - Czekajcie, słyszycie!? - mimo że leżał, zerwanie się na krótkie nogi zajęło mu ułamek sekundy.
Joey podszedł do wejścia do pokoju i zakryty na ścianą wychylił się aby obserwować co się dzieje. Maeve zareagowała ostatnia, ale nadal niewiele jej to zajęło. Nasłuchiwali w kompletnej ciszy coraz to wyraźniejszych kroków. Przez lata nauczyli się idealnie wytężać słuch, co niezliczoną ilość razy im się przydało. Sekundy minęły, kiedy drzwi gwałtownie otworzyły się od kopnięcia, a do środka weszło dwóch mężczyzn przed trzydziestką w czarnych garniturach, każdy trzymał broń w ręku.
- LEPIEJ WYJDŹCIE Z UKRYCIA, SZCZURY. PRZYSZEDŁ CZAS SPŁATY. - wykrzyczał jeden z nich, zdecydowanie wyższy i barczysty.
Jedno spojrzenie, jedna myśl, jedna reakcja. Zaczęli uciekać w przeciwną stronę, tworząc sobie przejście przez okno rozbijając szybę. Joey wyleciał pierwszy, wypychany przez blondynkę. Zgrabnie wydostał się na zewnątrz, jednak zdążył się jedynie schować za zasłoną, kiedy usłyszał dwa strzały. Zerknął przez okno, a przed oknem ścieliły się dwa trupy. Upadł na ziemię i zakrył oczy. Nie wydobył z siebie ani jednego dźwięku, nawet się nie zająknął, wpatrywał się po prostu w swoje dłonie szeroko otwartymi oczami i ustami. Słyszał jak podchodzą do okna, jednak nie docierało do niego wszystko, co mówili. Po chwili był w stanie jedynie spojrzeć przez dziurę w drewnianej ścianie. Widział jak wyższy z szyderczym śmiechem strzela Casprowi między oczy, a łysy dobija Maeve. Załamany padł bokiem na ziemię, nie obchodziło go, że mogą go zauważyć. Nie był w stanie racjonalnie myśleć, jednak na jego szczęście odpuścili i wrócili do samochodu rozmawiając głośno, jednak blondyn nie rozumiał ani słowa przez szok.
Długo zbierał myśli, jednak w końcu się odważył się wejść do pokoju. Tam ponownie upadł przy ciałach swoich przyjaciół i zaczął płakać. Po dłuższym czasie rozpaczy usiadł i wlepiał swoje oczy w rozbite okno. Coś w nim pękło, wiedział, że to odmieni go na zawsze. Zabrał naszyjnik Maeve oraz pierścień Caspra i zawiesił sobie go na szyi, a następnie przeniósł mozolnie ciała za młyn. Bezsilny, ale pełen złości zaczął kopać dwie oddzielne mogiły. Kopał non stop, aż do kolejnego południa, robiąc tylko sekundowe przerwy. Następnie owinął ciała w prześcieradła i zakopał je. Zasnął pomiędzy grobami cały we łzach.
Za cel swojego życia postawił sobie znalezienie tej dwójki, a wytopienie ich zajęło mu parę dni. Odkrył przy okazji, że byli to parobkowie tutejszego gangu, który należał do rodowitych rodzin z tej wyspy.
Jeden z nich, niższy, mieszkał sam w mieszkaniu w bloku. Zakradł się do niego w bloku, kiedy ten spał. Z założonym kastetem wszedł po cichu do pokoju, w którym oglądał telewizję. Zabójca zareagował od razu, wyrzucając przygotowaną strzykawkę na stół, wyskoczył do Joeya. Zaczęła się wymiana ciosów, blondyn był znacznie zwinniejszy, unikał kolejny ciosów łysego i wyczekiwał odpowiedniego momentu. Odkrył się przy wyprowadzaniu prawego, a Joey wtedy szybko uchylił się i wyprowadził uderzenie kastetem, które zmiotło jego przeciwnika na podłogę. Rzucił się na niego. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa… Odetchnął na chwilę, słuchając gróźb, uśmiechnął się pod nosem i dalej masakrował twarz. Kiedy spod skóry wyłonił się kawałek czaszki, odpuścił. Wstał i odszedł, z ulgą wypuścił powietrze, jakby uleciała z niego znaczna część jakiegoś ciężaru.
Drugi z nich, wyższy, miał rodzinę. Mało, jednorodzinny dom. Roczny syn i żona, której akurat wtedy nie było w domu. Przez uchylone okno wszedł do mieszkania, do sypialni, skąd doskonale słyszał rozmowę telefoniczną.
- Ta dwójka, ona nie miała tego, co mieliśmy odebrać, ale pozbyliśmy się problemu. Nie będą już przeszkodą. Szefie, zdobędziemy wszystko.
Słyszał respekt w jego głosie, wiedział, że nie mówi całej prawdy, że bał się przyznać o zostawieniu jednego świadka przy życiu. Wtedy jeszcze nie spodziewał się jakie konsekwencje będzie to miało. Joey podszedł od tyłu. Poklepał go po plecach aby ten zobaczył jego twarz i zaczął go okładać, nie miał litości. Ze łzami w oczach wytaczał ostatnie ciosy. Przeszedł przypadkowo obok malucha - którego płacz usłyszał dopiero wtedy - i przystanął na chwilę.
- Tak musiało być. Twój ojciec był złym człowiekiem. - wycedził przez zęby i wybiegł z domu.
Policja znalazła oba ciała w podobnym czasie, a Joeya parę dni później. Wyrok zapadł szybko - jakby komuś zależało na tym aby Campbell czym prędzej trafił do więzienia, gdzie łatwiej będzie go zabić. Tam wiele razy próbowano go wykończyć, wiele razy był boleśnie katowany, jednak zawsze jakoś wychodził z opresji, ale ktoś chciał jego śmierci.
***
Wybiła godzina zero. Zerwał się z łóżka, było dwadzieścia minut do piątej rano - zawsze wtedy otwierane były cele, jednak klawisze pojawiali się dopiero o równej porze. Szybko przeszedł do jednej z klatek, gdzie znajdowała się już reszta uciekinierów. Odkręcającym szyb wentylacyjny był Adewale. Czarnoskóry więzień siedział za paserkę, przez którą miał spędzić w tym miejscu dziesięć lat. Siedział już dwa, a złapany został w dzień swoich czterdziestych urodzinach. Był osobą, który odpowiadał za transport morski oraz ubrania. Obok niego stał Barry, złodziej na siedmioletniej odsiadce. Przesiedział już sześć lat, jednak na świat przyszło jego dziecko, a u niego zdiagnozowano genetyczną chorobę i zostało mu tylko parę dni. Zajmował się nowymi, fałszywymi personaliami. Ostatni, najbardziej niebezpieczny, to Turk. Nazywany słusznie Potworem, ponieważ dostał dożywocie za zabicie swojej rodziny i zgwałcenie dwóch nastoletnich kobiet. Jego obecność była przymusowa - był z Adewale w celi, z której to jedynie można było uciec. Każdy był przeciwny jego towarzystwie, jednak nie mogli nic zrobić, ponieważ nie wtajemniczenie go równało się z porażką. Joey także miał swoje zadanie - on zajmował się rozplanowaniem całej ucieczki, rozłożeniem systemu rur i kanałów na czynniki pierwsze, przypadło mu to dzięki pracy w więzieniu, gdzie często miał za zadanie czyścić ów rury.
Adewale ruszył drugi, zaraz za Joey’em. Turk był następny, a wszystko zamykał Barry. Mieli piętnaście minut do zbiórki, więc wszystkie ruchy jakie wykonywali, robili w pośpiechu. Było tam okropnie gorąco, więc dodatkowo przejście utrudniało mokre od potu podłoże. Nie wymieniali ze sobą ani jednego słowa. Wyjście z tuneli znajdowało się przy wschodnim skrzydle, stamtąd mieli tylko parędziesiąt metrów sprintu. Joey kopnął kratkę dzielącą ich od świeżego powietrza i wyszedł. Zaczęli biec, nie zważając na innych kompanów. Wtedy zawyły syreny, światło padło na ostatniego Barry’ego, a następnie słychać było strzał. Barry dostał w klatkę plecy z jednej z wież.
- KURWA MAĆ. - wykrzyczał Adewale.
- ADEWALE, RUSZAJ DUPE. - Joey ciągnął go, wiedząc, że bez niego nie mają po co uciekać.
- ON MIAŁ PRZECINAK DO SIATKI!
- CHUJ Z TYM! - blondyn wydarł się znowu i biegł dalej. Czarnoskóry podążał na nim.
- CHŁOPAKI, TA SIATKA JEST JAKAŚ PRZEPALONA. - Turk przechodził już na drugą stronę i biegł w stronę lasu.
Gdyby mieli czas, na pewno zdziwiłoby ich to, że ogrodzenie zostało w jakiś sposób przepalone, ale to nie była pora na to, więc uciekali ile sił mieli w nogach. Wskoczyli na łódkę i czym prędzej ją odpalili. Mieli przewagę, więzienie nie miało na tyle szybkich statków, a jedynie promy, a zanim straż morska zjawi się oni będą już we frachtowcu jednego z ludzi Adewale. Czym prędzej przebrali się w przygotowane na łodzi ubrania i płynęli już w umówione miejsce. Prowadził ich Gwiazdozbiór Persiana.
- JEST KURWA! Udało nam się. - wykrzyczał Turk.
Ani Joey, ani Adewale nie odpowiedzieli, spojrzeli jedynie na siebie i wspólnym ruchem zrzucili go z łodzi. Odpłynęli szybko, w oddali słychać było jedynie przekleństwa Turka. Czarnoskóry westchnął ciężko.
- Ade, nie przejmuj się, to był śmieć. Dokładnie wiesz co robił na wolności i w więzieniu. Słusznie się zachowaliśmy. - rzucił Joey.
- Może i masz rację. Już nie mogę się doczekać, gdy w końcu stąd ucieknę. Zamieszkam w domu w górach, gdzieś w Sinnoh i nikt mnie nie znajdzie. Wiesz, gdybyś kiedyś potrzebował jakiejś pomocy, to jestem.
- Dzięki chłopie, ale nie wybieram się do Sinnoh. Kiedyś może się spotkamy, ale póki co uciekam daleko.
- Kalos? Unova? Alola? - ale Joey nie odpowiedział. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że na łódce był jeszcze jeden pasażer, który bacznie obserwował blondyna.
***
Siedzieli w ukrytym pomieszczeniu, które znajdowało się pod kajutą kapitana statku. Wyczuwalne w powietrzu napięcie wynikało z problemu, który narodził się po dopłynięciu. Był z nimi jeszcze jeden człowiek, który nerwowo zaciskał pięści.
- Jak to nie ma tych pierdolonych dowodów? Miałeś nam załatwić tożsamość, nie tak się umawialiśmy.
Ade, to co zrobiłem to i tak o wiele więcej niż byłem ci winny. Jak was znajdą w moim jebanym statku, to będziesz moim jebanym współlokatorem w celi. Swoją drogą. Przypałętał się za wami jakiś Pokemon, chciałem coś z nim zrobić, ale był dość niebezpieczny, a ten okaz jest dość rzadki w tym regionie.
Półmetrowa jaszczurka znalazła się nagle w pokoju i wpatrywała się w Joey’a.
- Chyba wiemy z jakiego powodu się tu znalazła.
- Że niby do mnie? Nigdy w życiu tego Pokemona nie widziałem na oczy. Co to właściwie?
- Salandit, alolańskie rejony. Jesteś młody, może akurat… Transportuje masę tych trenerskich przedmiotów do Johto. Podobno namnożyło się tam wielu trenerów. Od tych paru pokeballi nie zbiedniejesz. Dobra, idę na górę. Nie wychylajcie łbów zza podłogi.
- Dzięki stary. - rzucił jeszcze Adewale. - To co zostaniesz trenerem?
- Może to nie jest głupi pomysł, łatwiej byłoby mi się zemścić, to na pewno. Mam nawet imię, co ty na to, Maeve? - powiedział spokojnym już tonem