erielle
Liczba postów : 170 Dołączył : 11/02/2019
| Temat: Eri czasem pisze. I może czasem jej to wyjdzie Sob Mar 02, 2019 12:27 am | |
| Lojalnie uprzedzam, że nie odpowiadam za wszelkie uszkodzenia, jakich możecie dostać na skutek czytania moich wypocin. Piszę od tylu ładnych lat, że trudno mi stwierdzić, kiedy właściwie zaczęłam. Na pewno to było jakoś w podstawówce. Nawet mam jeszcze zachowanych parę rzeczy z tamtego okresu, po które sięgam, żeby zobaczyć sobie, jak moje pisanie się poprawiło, bo tamte wypociny były naprawdę słabe i naprawdę zabawne. Pisałam i piszę wiele rzeczy. Lubię odgrywanie ról, lubię wyobrażać sobie rzeczy i lubię zabawę słowem. A że Teaś namówiła mnie na wrzucenie tego co poniżej to inna sprawa... Bo tak, wstyd się przyznać, ale w wieku 24 lat zaczęłam pisać ficka. I to na podstawie snu. Co jest ze mną nie tak D:
Niemniej, przeczytajcie jeszcze raz fioletową wiadomość ;-;
Przyjmę wszystkie opinie i krytykę. I pytania. Uwielbiam pytania! ~ * ~
A casu ad casum - Część 1 - Spoiler:
To nie był mój pierwszy lot samolotem, to nie był mój pierwszy lot do Seulu, ale nadal był to lot w jakimś sensie pierwszy, przełomowy, niczym ten krok, który stawiamy ponad przepaścią. Lub taki, w którym palce już zdają się nad nią wisieć, a my podnosimy drugą nogę, nie wiedząc jeszcze, czy potrafimy dosięgnąć lądu po drugiej stronie. Przelatywałam tysiące kilometrów, tak naprawdę nie do końca pewna, czy jest to ucieczka czy pogoń za czymś. Czy uciekałam, bo nic już tam na mnie nie czekało? Czy też może korzystałam z okazji, która pozwalała mi gonić za czymś, o czym dotąd nie pomyślałabym w najbardziej odważnych marzeniach i snach? Spędzając kolejną już godzinę na fotelu pomiędzy biznesmenem zapatrzonym w laptopa a jakąś starszą panią, która średnio co godzinę wyciagała różaniec, żeby się pomodlić, krążyłam myślami po czymkolwiek, co nie wiązało się z tym, co zostawiałam za sobą. Byłam zmęczona, ale mimo że widziałam na wyświetlaczu wieczorną godzinę, mój organizm nadal twierdził, że jest środek dnia. Nie sypiałam w dzień, to było moją zasadą od zawsze... Ostatnim razem byłam w Korei kilka dobrych lat temu, a i wtedy różnica czasowa dała mi się we znaki. Kim byłam, żeby oczekiwać, że teraz będzie inaczej? Na szczęście dwie ostatnie godziny lotu minęły w miarę szybko. Złapałam plecak, który służył mi za bagaż podręczny i, ziewając, skierowałam się razem z innymi pasażerami na odprawę. Port Lotniczy Seul-Incheon jak zwykle tętnił życiem nawet w takich godzinach, wypełniony tłumem ludzi, któzy pracowicie, niczym mrówki, przemykali między bramkami i odprawami, między kasami a sklepikami, pędząc i przepraszając poprzez kłanianie się, gdy tylko zdarzyło im się kogoś potrącić. Zatrzymałam się, poprawiając ułożenie szelek plecaka i odetchnęłam głęboko. Zawsze miałam wrażenie, że Korea pachnie zupełnie inaczej niż Polska. I to nie tak, że jedna miała zapach gorszy od drugiego; było po prostu inaczej. Seul pachniał świeżością i nowością, wiatrem, ale i z jakiegoś powodu zapachem nowych ubrań; tym, który dało się odczuć najmocniej w tych małych sklepikach położonych w bocznych uliczkach. Mimo pędu i późnej godziny - zegarek na wielkim wyświetlaczu po mojej prawej stronie wskazywał już 21.43 - ludzie zdawali się zrelaksowani i uśmiechnięci. I mnie udzielił się taki nastrój, dzięki któremu spokojnym krokiem ruszyłam wraz z innymi pasażerami mojego samolotu do miejsca, gdzie mieliśmy odebrać bagaż. Moje dwie wypełnione po brzegi walizki już tam na mnie czekały; niosły pozostałości mojego poprzedniego życia, jedyne rzeczy, które postanowiłam zabrać tu ze sobą, gdy reszta została rozdana lub pozostawiona tam na zawsze. Nowy start, tak się chyba na to mówiło... Nowy start i nowe rozdanie, w którym na pewne rzeczy i osoby nie było już miejsca. Mieli zapełnić je nowi ludzie, nowe mieszkanie... i nowa praca. Wszystko na razie bezpiecznie spoczywało jednak w jednej z walizek. Nie chciałam targać wszystkich ważnych dokumentów w małym podręcznym plecaku, dlatego zapakowałam całość w jedną teczkę i ułożyłam starannie pomiędzy ubraniami. Teraz musiałam tylko na spokojnie odebrać wszystko, a potem pojechać do swojego nowego mieszkania. Leżało gdzieś z dala od centrum i najprawdopodobniej w jednej z gorszych dzielnic, ale nie przeszkadzało mi to wcale, mimo że ciocia Ah Ro ostrzegała mnie, że nie wie, w jakim stanie je zastanę. To nie było ważne. Miałam mieć pracę i własne miejsce do życia - i nie było niczego więcej czego w tym momencie mogłabym pragnąć. Co prawda ani rzeczy, ani pieniędzy nie miałam zbyt wiele, ale, oszczędzając, powinnam móc na spokojnie przetrwać do kolejnego miesiąca. Kolejni ludzie odbierali swoje bagaże i odchodzili, a ja zaczynałam się niepokoić, bo nigdzie nie mogłam dostrzec swoich walizek. Co prawda z tunelu wyjechał ich cały stos i mogłam coś przegapić, ale kiedy mijały kolejne minuty, a ich ciągle nie było, robiłam się coraz bardziej zdenerwowana. Odetchnęłam głęboko i podeszłam do jakiegoś pracownika, zapewne kalecząc potężnie koreański, bo już od dawna nie ćwiczyłam wymowy. Ten na szczęście mnie zrozumiał, bo skierował do czegoś w rodzaju punktu informacyjnego... Z którego z kolei posłali mnie do kolejnego miejsca, a tam jeszcze następnego. Naprawdę starałam się nie denerwować, tłumacząc czwarty czy piąty raz to samo, podając dokładne dane, nr lotu i miejsce, ale czułam, że powoli dochodzę już do skraju własnej cierpliwości. Nie wiedziałam tylko do końca, co stanie się, gdy mi się ona skończy. Czekając, aż pani w kolejnym punkcie po raz n-ty sprawdzi, czy wszystko się zgadza, czułam tylko, aż z tego całego stresu i zdenerwowania na moje usta wpełza coraz szerzy uśmiech. To było aż niemożliwe, że po tym wszystkim, co się stało, miałam mieć jeszcze taką "przygodę". Ale kiedy uprzejma pani w okienku z najprawdopodobniej szczerym zmartwieniem oznajmiła mi, że nie wie, co stało się z moimi bagażami... Czułam, że to naprawdę mój kres wytrzymałości. - Więc zgubiliście moje walizki, tak? - Bardzo mi przykro za zaistniałą sytuację, postaramy się jak najszybciej dowiedzieć, gdzie się podziały, proszę być spokojną, najprawdopodobniej musiały trafić po prostu do innego przydziału, ale z pewnością... Przestałam jej słuchać, wiedząc, że cokolwiek teraz nie powie, nie zmieni mojej sytuacji. Walizek tu nie było, a jeśli się znajdą, to z pewnością już nie dzisiaj... Możliwe, że nawet nie i jutro. Pojutrze o dziesiątej rano miałam stawić się w firmie, a ja nie tylko nie wiedziałam, jak tam dojechać, ale nawet nie znałam adresu - wszystko, nazwy ulic i budynków, ale także wszelkie dokumenty potwierdzające moje kwalifikacje, CV, list polecający, zaświadczenia i badania... Wszystko tkwiło bezpiecznie w teczce umieszczonej przeze mnie w jednej z walizek, która teraz znajdowała się nie wiadomo gdzie. Podziękowałam wyraźnie zdenerwowanej kobiecie, bo przecież nie było sensu, żebym wyżywała się na niej za coś, za co winny był ktoś inny, a potem odsunęłam się od lady i z nadal tym szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy, spojrzałam na tych wszystkich znajdujących się tu ludzi. A potem, niespodziewanie, wybuchnęłam śmiechem. Był to ten rodzaj rozpaczliwego śmiechu, do którego dochodzi, kiedy naprawdę nie ma się pojęcia, co zrobić, gdy wszystko zdaje się iść kompletnie nie po naszej myśli. Był to też ten rodzaj śmiechu, który sprawił, że odczułam na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi zgromadzonych naokoło. Już jako Europejka, chcąc nie chcąc, zwracałam na siebie uwagę, którą teraz jeszcze bardziej podkręciłam, śmiejąc się jak opętana na prawie że na środku hali. Pokręciłam głową i odeszłam na bok, opierając się o ścianę, po której po chwili osunęłam się, siadając na podłodze i ukrywając twarz w dłoniach. Sama nie wiem, w którym momencie mój śmiech przerodził się w łkanie, a potem w płacz. Zwykle nie pozwalałam sobie na coś takiego. Płacz był czymś, co dawało się powstrzymać, zamknąć w środku siebie; przecież wcale nie mógł mi teraz w niczym pomóc. A jednak płakałam, czując coraz większą złość na to wszystko. Chciałam tylko spokoju i zwykłej, codziennej monotonii. Czemu do cholery nawet to nie mogło się udać?! - Hej, wszystko w porządku? Nie wiedziałam, kto ani po co zadał mi to pytanie, ale ono jakby jeszcze bardziej przelało tę gromadzącą się we mnie czarę goryczy. Zanim zdołałam w ogóle pomyśleć, zorientowałam się, że krzyczę; krzyczę, wylewając z siebie gwałtownym strumieniem wszystkie emocje... Ba, do tego nawet nie dbając o to, w jakim języku to robię. Słowa, polskie i koreańskie, wydobywały się z moich ust z prędkością karabinu, a ja już sama w pewnym momencie nie wiedziałam, co właściwie mówię. - Czy ja wyglądam, jakby było w porządku?! Nic nie jest w porządku! To cholerne życie nie jest w porządku! Tam nic nie było w porządku i tutaj też nie! Życie jest do dupy! To lotnisko też! Zgubili moje rzeczy i nawet nie wiedzą, co się z nimi stało! Jak ja mam do cholery trafić do tej cholernej firmy w tym cholernym mieście, skoro ono jest tak cholernie wielkie?! Ze złością poderwałam głowę, ujawniając cała zaryczaną buzię, wraz z tą dolną wargą, która nie chciała przestać drżeć. Chłopak stojący przede mną wydawał się kompletnie - co wcale mnie nie dziwiło - zszokowany moim wybuchem. Wydawało mi się, że zabrakło mu słów, bo i na to moje zachowanie słów nie było, szczególnie, że przecież połowy mojego wywodu nie mógł zrozumieć. Wzięłam gwałtowny wdech i zamrugałam, żeby zza łez dostrzec go dokładniej... I wtedy to mnie zatkało. Chłopak średniego wzrostu, ubrany w czarne spodnie, koszulkę i bluzę z kapturem narzuconym teraz na głowę; chłopak wyjątkowo szczupły i blady, bez krztyny makeupu na twarzy, z maseczką osuniętą na brodę; chłopak o wyróżniających się niezwykle miętowych włosach... Był nikim innym jak zszokowanym, prywatnym i całkowicie prawdziwym Minem Yoongim, znanym powszechnie jako Agust D lub Suga, raper zespołu, który uwielbiałam, a który, tak się jakoś złożyło, był chyba na ten moment najbardziej znanym na całym świecie wykonawcą gatunku określanego jako k-pop. Min Yoongi aka Suga patrzył na mnie zasmarkaną bez cienia niesmaku, ale chyba nie mogąc wyjść z szoku, że taka tam Europejka (bo o Polsce pewnie nawet nie słyszał), do której na dodatek sam podszedł, właśnie bez powodu na niego nawrzeszczała. Zwróciłam tylko uwagę na to, że jego lewa brew uniesiona była nieco w górę, a w leniwym spojrzeniu pojawia się rozbawienie... Otworzył usta, ale zanim zdązył coś powiedzieć, kawałek od nas zrobiło się zamieszanie. Kilkuosobowa grupka dziewcząt w wieku mniej-więcej na moje oko licealnym wymieniała się głośno uwagami, patrząc zdecydowanie w moją stronę... Nie, zaraz, to chyba jednak nie ja byłam obiektem ich zainteresowania. Powoli przeniosłam wzrok na... Sugę (tak, przyzwyczaj się do myśli, że to właśnie on tu tak stoi i właśnie oberwał od ciebie krzykiem...), na którego twarzy pojawiła się konsternacja, a potem panika. Odwrócił się szybko i, zanim zrozumiałam, poczułam na nadgarstku silny uścisk chłodnych palców, który poderwał mnie na nogi, a potem pociągnął w lewo. Całkowicie oniemiała, bez protestu dałam się poprowadzić przez halę, będąc w stanie wpaść tylko na to, żeby zabrać ze sobą swój plecak. Byłam w zbyt wielkim szoku, aby móc robić coś więcej jak tylko przebierać nogami coraz szybciej i szybciej, gdy chłopak przyspieszał kroku propocjonalnie do tego, jak za naszymi plecami narastały rozemocjonowane krzyki dziewcząt, przekazujących sobie informację o tym, że na lotnisku znajduje się sam Min Yoongi. Odwróciłam od nich wzrok, by zaraz zderzyć się z kimś, komu nawet nie miałam czasu się przyjrzeć ani przeprosić, a kto po kilku krokach, gdy obejrzałam się ponownie, okazał się nikim innym jak Hobim. Gdyby dane mi było wyjść w końcu z szoku, pewnie może nawet parsknęłabym śmiechem za sprawą dziwności tej sytuacji. - Yoongi...? - Nie teraz! Wpadliśmy rozpędzeni do jakiegoś bocznego korytarza lotniska, w którym znajdowały się wejścia do toalet... Oraz do służbowego pomieszczenia, do którego zostałam po chwili wepchnięta, a gdzie potknęłam się o jakieś pudło czy co to było i poleciałam głową prosto naprzód, grzmotnąwszy się przedtem porządnie w łydkę i... Zaraz. Stop. Czy Min Yoongi aka Suga własnie wepchnął mnie do jakiegoś schowka, a potem wlazł tu za mną, zatrzaskując za sobą drzwi i mrucząc pod nosem najprawdopodobniej jakieś przekleństwa? Tak, najwidoczniej tak się właśnie stało, ponieważ stał właśnie metr ode mnie, w pobliżu metalowych drzwi, oddychając prędko. Dla pewności uszczypnęłam się jeszcze, ale syknęłam, gdy zabolało, a sytuacja się nie zmieniła, więc musiałam założyć, przynajmniej na razie, że to wcale nie jakiś popaprany sen. - Szlag. Jak to się stało, że się tu znalazłem? - usłyszałam nagle jego mruknięcie. Zza drzwi dobiegł nas głośny tupot nóg i rozmowa, w której kilka głosów zastanawiało się, gdzie też mógł pójść Suga. - Wiesz, mi też się nie marzyło utknąć w schowku na lotnisku z obcym chłopakiem, nawet jeśli ten chłopak jest, tak się akurat jakoś złożyło, znanym na całym świecie raperem i... i koreańską gwiazdą... Histeryczny śmiech po raz kolejny wezbrał mi w gardle, a ja nawet nie próbowałam go powstrzymywać. Śmiejąc się radośnie i nie przejmując niczym, otarłam tylko resztki łez z oczu, ciesząc się, że byłam zbyt leniwa, aby przed wylotem nałożyć sobie tusz na rzęsy. Musiałabym wyglądać jak niezła panda z takimi czarnymi plackami makijażu wokół oczu. Niespodziewanie usłyszałam jego parsknięcie, a gdy uniosłam na niego wzrok, okazało się, że uśmiecha się pod nosem. - Ten chory śmiech to chyba paradoksalnie najzdrowsza reakcja, jakiej mogłem oczekiwać po tym, co zrobiłem. - Po tym, jak porwałeś obcą dziewczynę i wepchnąłeś mnie do jakiegoś - przerwałam, żeby rozejrzeć się po niewielkim pomieszczeniu - schowka na środki czyszczące? Parsknął znowu, gardłowo, mrukliwie. - No, na to wygląda. Odetchnęłam głębiej i położyłam plecak na podłodze, a potem zrobiłam ten krok, który wydawał mi się czymś niezwykle ogromnym, w jego stronę. - Jestem Eri - powiedziałam po prostu, wyciągając ku niemu rękę. Przez kilka chwil zastanawiałam się, czy tutaj robiło się tak na przywitanie, czy też może właśnie go tym uraziłam, ale on rozwiał moje wątpliwości, ściskając lekko moją dłoń cały czas tak samo zimnymi palcami. - Jestem... - Yoongi. Wiem. Tak trochę was słucham. - Tak trochę? - No. Tak jakoś wyszło - odparłam, odruchowo spoglądając w stronę mojego obwieszonego przypinkami plecaka, z których w danej sytuacji mogły zainteresować go dwie: jedna całego ich zespołu, a druga... Miałam nadzieję, że jej nie zauważy. - Ach tak. Po raz kolejny tylko uśmiechnął się tylko nieco ironicznie pod nosem, przesuwając uważnie wzrokiem po ozdobach na plecaku. Za zwrócenie na nie jego uwagi miałam ochotę zacząć bić się w myślach. Czułam się odrobinkę skrępowana tym, że noszę przypinkę z nim i innymi członkami BTSu, gdy on stoi praktycznie obok mnie w tej swojej powyciąganej czarnej bluzie, która zapewne musiała kosztować majątek, choć wcale na to nie wyglądała. Ciekawe, co on czuł w odwrotnej sytuacji, gdy okazało się, że kojarzę jego i jego muzykę. Czy czuł się skrępowany? Zadowolony? A może po takim czasie ciągłej atencji był już do tego całkowicie przyzwyczajony? - Mhm, żeby nie było, zwykle nie beczę w taki sposób na lotniskach - mruknęłam nagle. - W taki sposób? To w inny ci się zdarzało? Spojrzałam na niego i niespodziewanie sama dla siebie, prychnęłam. - Tak się jakoś zebrało, zmęczenie i cała ta sytuacja zrobiła swoje... No co mogę powiedzieć - westchnęłam, zakładając obronnie ręce na piersi. Potarłam przedramiona. - A właściwie co robisz w Korei? - zapytał tak po prostu. - W sumie... przyleciałam do pracy. Moja... ciotka pozwoliła mi zamieszkać w mieszkaniu, które tu do tej pory wynajmowała i pomogła załatwić wszystko. Pojutrze miałam zacząć pracę w firmie cateringowej... Jestem kucharzem. Ale szlag wszystko trafił, moje walizki i rzeczy gdzieś wcięło, a ja utknęłam tutaj sama, nie mając nawet pojęcia, gdzie mam się stawić do pracy, a nawet jakby udało mi się przypomnieć tę nazwę, o co raczej trudno, bo koreańskie nazwy są cholernie do siebie podobne, to i tak wszystkie potrzebne rzeczy miałam w bagażu. Także jestem teraz w czarnej... - Złapałam się w ostatniej chwili - ...dziurze. - Zapomniałaś nazwę firmy, w której miałaś zacząć pracę? - spytał zdziwiony. Korytarzem po raz kolejny przebiegła potężna grupa dziewcząt, a ja zauważyłam jak Yoongi przymknął oczy z irytacją. Wcale mu się nie dziwiłam. Z jego zwyczajnego wyglądu i braku obecności jakichkolwiek ochroniarzy wnosiłam, że i on, i J-Hope musieli być tu prywatnie. Może mieli przerwę od zajęć i wracali do domów, żeby odpocząć? - Hej, macie tu strasznie trudne i podobne do siebie nazwy, a koreański wcale nie jest takim łatwym językiem - oburzyłam się. - Zauważyłem - mruknął. - Nieźle go kaleczyłaś, gdy tak na mnie wrzeszczałaś tam na hali. Poczułam, jak policzki zaczynają mi płonąć z zażenowania. Te słowa nie miały mnie urazić i to nie tak, że się tak poczułam, ale... No cóż, ile razy zdarzyło wam się bez powodu nawrzeszczeć na obcego człowieka? No, a ile razy ten obcy człowiek był na dodatek światową gwiazdą? - Pamiętasz, czy to była może jakaś większa firma? - zapytał po chwili, wyciągając z kieszeni telefon, jakiś superbajerancki model, o którym zapewne nawet nie słyszałam. - Cokolwiek z nazwy ci zostało? Spojrzałam na niego zaskoczona. - No co, skoro na razie i tak tu utknęliśmy, to równie dobrze mogę i ci pomóc. +1, mruknęłam do siebie w duchu. Nie dodałam nic na temat tego, że jakby nie patrzeć, to on jest jedynym, który tak naprawdę jest tu na razie uwięziony. - To było coś na S... I coś z Norwegią... Seo-? Seo...coś? - Nie wiem, co to miało by mieć wspólnego z Norwegią, ale to nie była przypadkiem Seohansa? Czasem coś stamtąd zamawiamy. - Tak, to to! - Dobra, ale jakim cudem ta nazwa ma mieć coś wspólnego z Norwegią? - zapytał ewidentnie zdziwiony, prędkimi ruchami palców wstukując coś w telefon, czemu zdawał się poświęcać mnóstwo uwagi. - No bo mówi się, że taki typowy Hans... Hans z Norwegii... Jak typowy Klaus z Niemczech... Cieszyłam się w sumie z tego, że w tym momencie na mnie nie patrzył, bo sama czułam, jakie straszne głupoty plotłam. Nerwy, zmęczenie i cała ta idiotycznie popaprana sytuacja robiła swoje. - Nieważne! - zawołałam może trochę zbyt głośno. - Faktem jest, że nawet będąc w Korei chyba już piąty czy szósty raz, to nadal te wszystkie nazwy brzmią dla mnie strasznie podobnie. Zresztą u was dużo rzeczy się powtarza albo podobnie brzmi. Zupełnie inaczej niż w Polsce, chociaż u nas ostatnio wszystko pędzi w stronę tego, żeby rzeczy nazywać z angielska... Urwałam na chwilę, zauważając, że jest już tak pochłonięty pisaniem na telefonie, że najprawdopodobniej wcale mnie nie słucha. Odrobinę mu się nie dziwiłam, ale i tak nie potrafiłam ugryźć się w język, żeby powstrzymać się od przytyku: - ...o czym pewnie byś wiedział, gdybyś mnie słuchał zamiast się gapić w telefon, gdy mówię. - Słucham - odpowiedział ku mojemu zaskoczeniu. - Czekaj tylko. Mam plan. Umilkłam więc i oparłam się plecami o ścianę, pozwalając mu doprowadzić ten pomysł do końca. Czułam już jednak uderzające we mnie fale coraz większego zmęczenia. Ledwo stałam na nogach, a, mrugając, czułam, że otwieram oczy stopniowo coraz wolniej i wolniej. Skupiłam się na tym, aby z tym walczyć, ale jakiś czas później moje skupienie zostało przerwane przez kolejne kroki i głos za drzwiami. Suga wyprostował się gwałtownie, a i ja drgnęłam, nasłuchując. - Widziałyście tu Yoongiego? - Głos mógł należeć zarówno do dziewczyny, jak i młodego chłopaka. Trudno mi było go zidentyfikować. - Nie? Kurczę, to znaczy, że pobiegł w drugą stronę... Tamta dziewczyna mówiła prawdę! - Ktoś widział go biegnącego w inną stronę? - Tak, przebiegał obok siedzisk pod wyświetlaczem z tą reklamą... Głosy zaczęły się oddalać, a ja zaczęłam się zastanawiać, kto u licha mógł widzieć go biegnącego w innym kierunku, skoro przez cały ten czas stał tu ze mną. Po chwili otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, a ja, odnotowując chyba rekord w opóźnieniu reakcji, kilka sekund później zlapałam za plecak i wyszłam za nim. Nie było już śladu po goniącej nas - jego - wcześniej grupce, za to zza zakrętu wyłoniła się za to postać. Zmrużyłam lekko oczy, a kiedy się zbliżyła, okazało się, że jest to nikt inny jak Hobi ze swoim wielkim, charakterystycznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. - No cześć - powiedział radośnie, spoglądając to na mnie, to na Sugę. Odparłam coś w formie przywitania, choć sama nie wiem co, bo byłam zbyt zmęczona, żeby nad tym zapanować. To był już ten stan zmęczenia, w którym praktycznie nie kontroluje się swoich działań i słów, a myśli wyłącznie o tym, jak bardzo chciałoby się w końcu położyć do łóżka, otulić kołdrą i przytulić poduszkę... - Dobra, mamy wolne przejście, ale co teraz? - Ech... No dobrze by było tej sierocie pomóc. Mruknęłam tylko coś niezrozumiałego w formie oburzenia się na nazwanie mnie sierotą, a potem stwierdziłam, że jest mi już wszystko jedno. Obsunęłam się po ścianie i usiadłam wygodnie, otaczając ramionami plecak, o który po chwili oparłam policzek. Mogli rozmawiać sobie o czym chcieli, planować, co wpadło im do głowy, ja chciałam tylko chociaż na kilka minut przymknąć oczy. Czy to było głupie, bezsensowne czy tam irracjonalne? Zapewne tak. Chyba naprawdę musiałam odpłynąć, bo ocknęłam się, oberwawszy w głowę czymś miękkim i pachnącym delikatnie. Poderwałam głowę, ściągając z głowy coś, co okazało się niczym innym jak bluzą, w którą wcześniej ubrany był chłopak. Spojrzałam na niego beznamiętnie i jeszcze nieco sennie. - Zbieraj się. Dotarło to do mnie sekundę później. - ...Co? - No chyba nie chcesz tak tu spać na tym lotnisku przez całą noc? Raczej średni pomysł, bo niewygodnie i by cię raczej stąd i tak wygonili. Mamy niedaleko miejscówkę, no ale żeby już nie było powtórki z rozrywki, to to załóż i ubierz kaptur. Zwracasz uwagę.
| |
|